Organizowały czas uchodźcom, przygotowywały zajęcia plastyczne i dbały o to, by uciekający przed wojną Ukraińcy poczuli się w Gdyni jak w domu. Olga Lewandowska, Mariia Kamenska oraz Yulia Yukhymets przygotowywały i wdrażały odbywający się w Muzeum Miasta Gdyni projekt „Bliscy”. Jak wspominają ten czas?

Wybuch wojny w Ukrainie zmienił wiele. Do Gdyni przyjechali uchodźcy, uchodźczynie i ich dzieci. W mieście starano się zapewnić się im jak najlepsze warunki: organizowano noclegi, transporty, pomagano w znalezieniu pracy. Ale życie nie polega tylko na przyziemnych obowiązkach. Czasami potrzebna jest choćby chwilowa odskocznia. 

Pomyślał o tym zespół Muzeum Miasta Gdyni. W ramach projektu „Bliscy” powstała tam świetlica, w której można było zrelaksować się, skupić się na czymś przyjemnym, zapomnieć…

– Zajmowałam się koordynacją projektu, sprawami „papierkowymi”. W związku z tym same zajęcia prowadziłam rzadko. I mimo że na co dzień była tutaj świetna atmosfera, czasami zatrzymywałam się, bo uderzała mnie myśl: to się dzieje dlatego, że tuż obok nas toczy się wojna – mówi Olga Lewandowska z Ośrodka Edukacji Muzeum Miasta Gdyni, koordynatorka projektu. 

Olga Lewandowska//fot. Dawid Linkowski

Świetlica funkcjonowała od marca 2022 roku, a na miejscu była pracowniczka znająca język ukraiński. To niezwykle ułatwiło codzienne zajęcia. 

– Śmieję się, że tę pracę sobie nijako wymodliłam, bo ta oferta spadła mi niemal z nieba – mówi Mariia Kamenska, animatorka. – Prowadziłam warsztaty artystyczno-plastyczne, robiliśmy tutaj masę kreatywnych rzeczy. Każdego dnia zastanawiałam się, co mogę zaoferować tym ludziom, żeby było ciekawie. I tak szyliśmy rzeczy z filcu, rysowaliśmy. Udało mi się nawet namówić mojego nauczyciela akwareli, żeby też poprowadził zajęcia właśnie z tej techniki – uśmiecha się Mariia. – Pojawiła się u nas także malarka z Odessy, która poprowadziła dwa warsztaty malowania martwej natury. Później poszło już lawinowo, pocztą pantoflową ludzie dowiadywali się, jak u nas jest ciekawie i sami chcieli włączyć się w prowadzenie zajęć. 

Mariia Kamenska//fot. Dawid Linkowski

Mariia dodaje, że dla niektórych była to świetna odskocznia od codziennych zmartwień.

 –  Jedne warsztaty poprowadziła u nas plastyczka, której rodzina została w Ukrainie. Była niezwykle poruszona tym, że chociaż na chwilę może oderwać się od stresu i strachu o swoich bliskich. To były dla niej dwa niezwykłe dni, w trakcie których zupełnie odrzuciła trudne doświadczenia.

Warsztaty cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Na zajęcia uczęszczali zarówno uchodźcy, jak i mieszkanki i mieszkańcy Gdyni. 

– Nasze zajęcia w świetlicy były skierowane do wszystkich chętnych. Stale w zajęciach uczestniczyło 20-25 osób, ale zdarzały nam się warsztaty, podczas których uczestników było dwa razy tyle! Świetnie było obserwować, jak z zajęć na zajęcia ludzie się poznają, tworzą nowe relacje i zacieśniają więzy – dodaje Olga Lewandowska. 

Nasze rozmówczynie przyznają, że chociaż same zajęcia były niezwykle wesołym czasem, wojna była milczącym towarzyszem spotkań. 

– Szczególnie na początku ta wojna była obecna w rozmowach, we wspomnieniach. Pamiętam taką sytuację, że przyszła do nas mama z córeczką. Nie miałam pojęcia, że to dziecko przebywało w bunkrze podczas nalotów! Dziewczynka zaczęła opowiadać o swoich doświadczeniach. Byłam tym bardzo poruszona – mówi Mariia. 

– Ja też byłam w szoku, jak usłyszałam tę historię! Tym bardziej że ta dziewczynka była bardzo pogodna, śmiała, wygadana. To mi uświadomiło, że trauma może objawiać się na różne sposoby – dodaje Olga. – Ktoś mnie zapytał wcześniej, czy pamiętam, gdzie byłam i co robiłam 24 lutego 2022 roku. Pamiętałam, ale miałam poczucie, że moje doświadczenia są tak nieproporcjonalne do tego, co pamiętają ci ludzie. 

– Dołączyłam do zespołu nieco później, więc największe kryzysy spadły na Mariię i nawet nie wyobrażam sobie, w jaki sposób ona sobie z tym radziła – mówi Yulia Yukhymets, animatorka. – I myślę, że rzeczywiście było tak, że często zapominaliśmy, dlaczego jesteśmy w tym miejscu, dlaczego się spotykamy. Ale też myślę, że ten projekt pomógł mi oswoić się z sytuacją. Że zrozumiałam, że nie mamy wpływu na to, że Rosja zaatakowała Ukrainę, ale możemy zrobić wiele, żeby nieco odsunąć od uchodźców te przykre wspomnienia. 

Yulia Yukhymets//fot. Dawid Linkowski

Dziewczyny zgodnie podkreślają, że to doświadczenie sprawiło, że poczuły się wspólnotą, że były dla siebie wsparciem.

– Miałam ogromne poczucie, że wokół są ludzie, którzy rozumieją, co czuję. I ja także, czasem bez słów, potrafiłam wczuć się w nastrój odwiedzających nas osób – dodaje Yulia.

Nasze rozmówczynie podkreślają także, że przez czas trwania projektu mogły zauważać, jak zmieniają się potrzeby poszczególnych osób. 

– Niemal od początku przychodziła do nas stała grupa osób, którą zdążyłyśmy poznać. Wśród tej grupy były dzieci, które „nagle” dorosły, wkroczyły w wiek dojrzewania i zajęcia, które proponowałyśmy im do tej pory, przestały być dla nich wystarczające. To pokazało nam, że musimy być elastyczne, dać niektórym nieco więcej przestrzeni – wyjaśnia Yulia. 

Jak podkreśla Olga Lewandowska, po wakacjach świetlica nieco zmieni swoją formułę. 

– Zauważyliśmy, że sporo osób potrzebuje teraz nie tyle zorganizowanych zajęć, ale po prostu odrobiny miejsca dla siebie. Będziemy proponować konkretne serie warsztatów, ale też zapraszamy do tego, by poznawać miasto i jego kulturę.

Olga dodaje, że cieszy się, że jest dumna z tego, że wspólnymi siłami udało im się wypracować mocną grupę wsparcia.

– Cały czas mamy kontakt z osobami, które nas do tej porty odwiedzały. Stworzyłyśmy wspólną grupę w mediach społecznościowych, mamy tam też wspólną konwersację. Te znajomości wykroczyły już dawno poza świetlicę, dziewczyny organizują wspólne wyjścia, opiekują się swoimi dziećmi, gdy zachodzi taka potrzeba. To naprawdę budujące.

Nasze rozmówczynie podkreślają, że uchodźcy są także zadowoleni z zamieszkania w Gdyni. 

– Oczywiście każdy chce do domu – do swojego domu, w którym często zostali bliscy, rodzina, przyjaciele. Ale myślę, że skoro od półtora roku mieszkają w Gdyni, są zadowoleni. Gdynia daje im dużo i wiem, że to miasto stało się im bliskie – wyjaśnia Yulia.

– Mnie się wydaje, że Gdynia faktycznie jest bardzo komfortowa do życia. I między wierszami nasi podopieczni dawali nam do zrozumienia, że czują się tutaj bardzo dobrze. Samo miasto było i jest niezwykle przyjazne, dzieci bardzo szybko się tu zaaklimatyzowały. Większość  chodzi do polskiej szkoły. Maluchy bardzo szybko „złapały” język polski. Do nas przyprowadzały swoich polskich przyjaciół – dodaje Mariia. 

– Myślę, że największym komplementem jest dla nas to, jak często słyszałyśmy, że tu można „poczuć się jak w domu” – dodaje Olga. – Niektórzy z naszych podopiecznych już wrócili do Ukrainy. Myślę, że warto podkreślić, że nasze pożegnania były bardzo emocjonalne. Dostałyśmy mnóstwo ciepłych słów i zapewnień, że zostaniemy pozytywnie zapamiętane.

Cykl „Twarze Pomagania” powstał w ramach współpracy gdyńskiego samorządu z UNICEF

powrót